wtorek, 21 marca 2017

Szczecińskie mięcho - czyli o jedzeniu na wypasie.

Część z Was na pewno ma jakieś swoje ulubione miejsce, lokal, do którego wchodzicie i czujecie się w nim po prostu dobrze. Ja dzisiaj opiszę wrażenia jakie mam w jednym z moich ulubionych lokali. Jego niepowtarzalny klimat ciągle i nieustannie mnie zaprasza.

Jeremy Clarkson (ten wysoki ze starego TopGear), w jednym z odcinków Grand Tour stwierdził, że kocha Alfę Romeo nie za to, że jest idealna, a właśnie za to że idealną nie jest. Ma ciągle jakieś drobne wady i niedociągnięcia, ale samochodem jest świetnym i niepowtarzalnym.

Dla mnie taką Alfą Romeo szczecińskiej gastronomii jest Evil Steakhouse. Odwiedziłem go ostatnio ze szmulą - Agnieszką, która najprawdopodobniej jeszcze w kilku wpisach wystąpi jako gość ;)

Zacznę od tego jak samo miejsce wygląda z zewnątrz. Mój dobry przyjaciel na pytanie czy idziemy na steki zapytał się mnie czy chodzi mi o tę "budę z kebabami" i faktycznie z zewnątrz tak się prezentuje. Aktualnie front trochę się zmienił, ciągle jednak nie jest najlepiej. Szyby szpecą całość. Fakt jest jednak jeden - jak wejdziesz do środka to szybko zmienisz zdanie. Do "budy z kebabami" temu miejscu zdecydowanie daleko i to zdecydowanie pod każdym względem.

To, co najpierw się rzuca w oczy i niektórych na początku wprowadza w konsternację, to drewniany bar i hokery, a za plecami gości porozstawiane butelki z napojami. Można odnieść wyrażenie, że to przejściowe ustawienie. Powód jest jednak inny - tutaj sami wybieramy co pijemy, nie musimy nikogo pytać/ prosić - bierzesz i pijesz. Miły sposób na rozluźnienie atmosfery na samym wstępie.

W głębi znajdziemy zaledwie 4 stoliki, nic ponad to. Ściany przystrojone w obrazy i pamiątki po niektórych gościach, do tego telewizor, na którym puszczają filmiki z tego, jak przygotowywane są potrawy w tym miejscu - świetny zabieg, od patrzenia aż chce się jeść. Zawsze możemy usiąść przy barze - będziemy widzieli "na żywo" proces gotowania.

I tym sposobem dochodzimy do najważniejszego - co my tu właściwie możemy zjeść?

Karta była zmieniana kilkukrotnie, zresztą sam właściciel zmian się nie boi i stara się je wprowadzać z głową. Faktem jest, że sam lokal kiedyś był na Gumieńcach, później przeniósł się na Wojska Polskiego. Przez długi czas opierał się na pizzy, miał nawet niezłe makarony, ale dopiero steki były prawdziwym strzałem w dziesiątkę. Aktualne menu jest krótkie, proste i przejrzyste, a sama obsługa zawsze z chęcią doradzi lub poinformuje jakie mięso jest dostępne.

Do tej pory trochę ubolewam, bo mieli świetne makarony, z których zrezygnowali. Wszystko zostało ustawione pod steki, w karcie jest pierś z kurczaka, tuńczyk, kilka rodzajów wołowiny, sałatki, lasagne, kiełbaski chorizo, chilli con carne, no i tatar z siekanej na miejscu polędwicy.

Nie jestem przekonany, co do tych wszystkich zmian. Do jednego jestem przekonany jednak w 100%. Steki z wołowiny będące porządnym kawałem czerwonego mięsa jest zawsze spoko opcją. Świeżo grillowane mięso w ziołach, podawane na gorącym talerzu wyłożonym cebulą, do tego pieczone ziemniaczki i sałatka ze świeżych warzyw. Tutaj jednak jedno muszę zaznaczyć - za taką przyjemność przyjdzie Wam zapłacić od 60 zł w górę. Za porządny kawałek polędwicy stówka pęknie bez mrugnięcia okiem.

Zdecydowanie polecam stek z tuńczyka, ja się zakochałem, piękny płat ryby z dodatkiem soli morskiej i sałatką grecką do tego - sama ryba rozpływa się w ustach. Czegoś takiego nigdzie indziej w Szczecinie nie znajdziecie!

Obiecałem Agnieszce, że wspomnę o tatarze. Tutaj niestety nie obejdzie się bez krytyki - za gruba sól, za gruby pieprz, jednak sama kompozycja podana w bardzo ładny sposób. Niestety, nie mamy zbytnio kontroli nad tym, co się dzieje na talerzu i z ładnej kompozycji może wyjść twór, któremu bliżej będzie do wymiocin niż do tatara. Jedno jest jednak niepodważalne - mięso jest boskie!

Chciałbym pod koniec zaznaczyć jedną rzecz - jak przyjdziecie tam i traficie na właściciela to zobaczycie jak bardzo on się postarał o to, co tam jest. Ten lokal prezentuje jego trud i lata pracy. Facet jest mega sympatyczny, rozmowny i otwarty, do tego wytrwały no i nie boi się ryzykować. Super sprawą jest to, że lokal często stara się brać udział w szczecińskich przedsięwzięciach, sponsoruje też kilku Berserkerów - jest to szczecińska miejscówka nie tylko dzięki lokalizacji.


Plusy:

Najlepsze steki w mieście

Stek z tuńczyka

Krótka, zwięzła karta

WOŁOWINA

Swobodny klimat


Minusy:

Bardzo drogo jak dla przeciętnego Szczecinianina

"ładny tatar" + widelec = "brzydki tatar"

Mało miejsc siedzących

Front lokalu nie zachęca do sprawdzenia



Werdykt osobisty:
Zabrałem tam szmulę, zabrałem siostrę i szwagra, zabrałem większość przyjaciół - z czystym sumieniem polecam. Hajs zawsze można zarobić, a raz na jakiś czas warto wpaść do Evila. Ja kocham, wy też możecie ;)

7 komentarzy:

  1. Ile Pan bloger ma lat żeby nazywać dziewczynę szmula?...?Lub z jakiego środowiska pochodzi? Tak mówią bramiarze pato... Reszta artykułu ok :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pan bloger dobija do 30, a szmula to określenie używane tylko w Szczecinie i dla tego go używam. W końcu to blog o szczecińskim jedzeniu ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Samo szczecińskie określenie "szmula" jest spoko, przede wszystkim nie jest obraźliwe ;)
    Ale co do treści: trochę za mało o mięsie. W końcu opisując stekownię, należałoby się skupić raczej na stekach, a nie na tuńczyku.
    Co do minusów: zdecydowanie nie uważam, że za takie mięso ceny są wysokie. Za jakość i smak się płaci. Tyle samo (jeśli nie więcej) zapłacicie w każdej innej szczecińskiej restauracji za porządnego steka (który nie będzie smakował tak dobrze jak w Evilu, gwarantuję).
    Druga rzecz: nie możesz Autorze wskazywać, że sposób jedzenia tatara jest minusem restauracji :D Żeby zjeść tatara trzeba go "podziabać" i tyle, tak już jest :P
    Ze swojej strony polecam jeszcze najlepszą jaką jadłem zupę cebulową :)
    Pozdrawiam, Michał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaznaczyłem przy tatarze, że to na prośbę Agnieszki ;)
      Kobietom może to faktycznie przeszkadzać :)

      A jeśli chodzi o minus ceny - to fakt jest taki, że nie każdy może sobie pozwolić na wydanie 120 zł za polędwicę ;)

      Usuń
    2. Zgadzam się, chodzi tylko o to, że tak samo nie każdy może sobie pozwolić na kawior albo maybacha, takie są po prostu ceny i tego się nie przeskoczy. Z drugiej strony, jedzenie tam polędwicy, gdy posiadają antrykot, to grzech :D A antrykot prawie połowę tańszy ;)

      Usuń
  4. Ja tam szczerze kochałam pizzę i nigdy nie przeboleję tej starty... Była po prostu najlepsza w mieście, nigdzie takiej nie ma - a aktywnie szukam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W najbliższym czasie pewnie pojawi sié kilka wpisów na temat pizzy ;)

      Usuń