To jest pożegnanie.
Zaczáłem pisać tego bloga, bo chciałem pobawić się kreatywnością, wyrazić siebie w jakiś sposób. Na ten moment nie mam niestety czasu i chęci, a przy okazji nie mam weny do tworzenia kolejnych wpisów. Pisanie o jedzeniu to jednak chyba za mało jak dla mnie.
Dziękuję wszystkim serdecznie za to, że poświęcili odrobinę swojego czasu i pochylili się nad moimi wpisami. Dziękuję też tym, którzy nie obawiali się mnie krytykować - to dawało mi energię do tego żeby coś zmieniać. Na razie temat odpuszczem. Może kiedyś wrócę - ale to na bank w innej formie.
Pozdrawiam was serdecznie i z całego serca życzę wam smacznego!
SzczecinSzama
O kulinariach Szczecina z pasją głodomora, co je wszystko, a jak nie je to chociaż próbuje ;) Gastronomia i to co miasto mają do zaoferowania poszły strasznie do przodu. Lubię sprawdzać co raz to nowe miejsca i smaki. Będę opisywał gdzie byłem i co jadłem -jedzenie na miejscu, na wynos i na zamówienie. Wszystko co Szczecin ma do zaoferowania.
poniedziałek, 10 kwietnia 2017
piątek, 31 marca 2017
Szczecińska egzotyka - przepych na starym mieście.
Życie lubi zaskakiwać - czasami nawet wywraca nam wszystko do góry nogami. Kiedy już myślałem, że wszystko jest poukładane i że jedyne, co mi pozostało to próbować podobnych smaków, zacząłem szukać. Szukanie jest fajne, nie dość, że poznaję miasto to jeszcze, jak to ujął mój kolega, "pomagam lokalnej społeczności". Budujące jest to, że Szczecin się rozwija, to nie jest zabójczo szybkie tempo, ale idziemy do przodu.
Ten rozwój prowadzi do tego, że w końcu doczekaliśmy się czasów, w których w naszym mieście możemy zjeść coś niestandardowego. Spróbować smaków normalnie w polskiej kuchni niespotykanych.
W listopadzie 2016 w Szczecinie było otwarcie lokalu, który chcę Wam przybliżyć. Otwarcie to uświetnił swoją obecnością sam ambasador Indii, a właścicielką jest jedna z Bollywoodzkich gwiazd - Rati Agnihotri. Ta kobieta zagrała w większej ilości filmów niż ja mam włosów na głowie ;)
Chodzi oczywiście o Bollywood Street Food. Wybrałem się tam ostatnio z Agnieszką, która po raz kolejny umiliła mi jedzenie ;)
Na szczęście była to tylko wisienka na torcie, ponieważ sama miejscówka jak na Szczecin to klasa sama w sobie. Piękny, klimatyczny wystrój, bogate menu. Wszystko jest na swoim miejscu. Obsługa pierwsza klasa - kelnerzy tłumaczą co bardziej skomplikowane dania, a podawaniu posiłków towarzyszy zawsze krótka instrukcja "co jest co".
Jeśli chodzi o jedzenie - spokojnie pierwsza piątka wśród szczecińskich lokali. Smaki południowych Indii na naszym gastrorynku to super sprawa. Na zdjęciu widać kurczaka oraz suma. Te potrawy i smaki są tak dobre, że aż skorzystam z tekstu kolegi - "czułem się tak jakby malutki Jezusek stąpał po moim podniebieniu". Tam jest strasznie smacznie. Porcje są na tyle wyważone, że naprawdę można wyjść najedzonym no i stosunek ceny do jakości jest bardzo dobry.
Nie mogę się do niczego przyczepić, lokal smakowo bardzo kompletny i mimo długiej karty - świetna jakość jest zachowana. To była moja druga wizyta tam, i stwierdzam, że po kilku miesiącach lokal nadal trzyma poziom.
Rzadko kiedy czuję taką satysfakcję jedzeniową. Jedzenie tam na maksa daje radę. Świetne jest to, że można wpaść w kilka osób i spróbować wielu dań. W menu jest zestaw od 4 osób w górę, w którym dostajemy kilka przystawek, kilka dań głównych podanych tak, że każdy może wszystkiego popróbować no i do tego masa różnych dodatków, sosów, sałatek. Cena za użytkownika - 65 zł. Nieźle i z pomysłem.
Jest jednak kilka rzeczy które muszę zaznaczyć - jeśli nie lubisz hinduskich rytmów i drażni Cię hinduski język oraz bollywódzkie teledyski, to długo tam nie wytrzymasz. Do tego jest bardzo kolorowo, na szczęście na tyle pysznie, że można to znieść.
W niektórych moich wpisach z racji uczestnika wypraw pojawi się nowy akapit. Przed wami:
Agnieszkowe uwagi:
Nie mam nic do zarzucenia, wszystko in plus od jedzenia po obsługę. Dobrze, że dałam się namówić na suma ;)
Plusy:
Jedzenie, smaki, pomysł
Obsługa
Oryginalność i styl
Minusy:
Niektóre smaki "tylko" średnie
Werdykt osobisty:
Ciężko podsumować coś, co jest na tyle spójne i poukładane. Warto samemu tam wpaść i zobaczyć, warto wziąć szmulę albo znajomych, warto to spróbować, warto to obczaić. To jest lokal, którym możemy się w Polsce śmiało chwalić. Naprawdę wysoki poziom.
P.S. Jeśli Agnieszce smakowało bez uwag to znaczy, że jest blisko ideału. Wiecie jak czasami ciężko szmulom dogodzić, tu się udało ;)
Ten rozwój prowadzi do tego, że w końcu doczekaliśmy się czasów, w których w naszym mieście możemy zjeść coś niestandardowego. Spróbować smaków normalnie w polskiej kuchni niespotykanych.
W listopadzie 2016 w Szczecinie było otwarcie lokalu, który chcę Wam przybliżyć. Otwarcie to uświetnił swoją obecnością sam ambasador Indii, a właścicielką jest jedna z Bollywoodzkich gwiazd - Rati Agnihotri. Ta kobieta zagrała w większej ilości filmów niż ja mam włosów na głowie ;)
Chodzi oczywiście o Bollywood Street Food. Wybrałem się tam ostatnio z Agnieszką, która po raz kolejny umiliła mi jedzenie ;)
Na szczęście była to tylko wisienka na torcie, ponieważ sama miejscówka jak na Szczecin to klasa sama w sobie. Piękny, klimatyczny wystrój, bogate menu. Wszystko jest na swoim miejscu. Obsługa pierwsza klasa - kelnerzy tłumaczą co bardziej skomplikowane dania, a podawaniu posiłków towarzyszy zawsze krótka instrukcja "co jest co".
Jeśli chodzi o jedzenie - spokojnie pierwsza piątka wśród szczecińskich lokali. Smaki południowych Indii na naszym gastrorynku to super sprawa. Na zdjęciu widać kurczaka oraz suma. Te potrawy i smaki są tak dobre, że aż skorzystam z tekstu kolegi - "czułem się tak jakby malutki Jezusek stąpał po moim podniebieniu". Tam jest strasznie smacznie. Porcje są na tyle wyważone, że naprawdę można wyjść najedzonym no i stosunek ceny do jakości jest bardzo dobry.
Nie mogę się do niczego przyczepić, lokal smakowo bardzo kompletny i mimo długiej karty - świetna jakość jest zachowana. To była moja druga wizyta tam, i stwierdzam, że po kilku miesiącach lokal nadal trzyma poziom.
Rzadko kiedy czuję taką satysfakcję jedzeniową. Jedzenie tam na maksa daje radę. Świetne jest to, że można wpaść w kilka osób i spróbować wielu dań. W menu jest zestaw od 4 osób w górę, w którym dostajemy kilka przystawek, kilka dań głównych podanych tak, że każdy może wszystkiego popróbować no i do tego masa różnych dodatków, sosów, sałatek. Cena za użytkownika - 65 zł. Nieźle i z pomysłem.
Jest jednak kilka rzeczy które muszę zaznaczyć - jeśli nie lubisz hinduskich rytmów i drażni Cię hinduski język oraz bollywódzkie teledyski, to długo tam nie wytrzymasz. Do tego jest bardzo kolorowo, na szczęście na tyle pysznie, że można to znieść.
W niektórych moich wpisach z racji uczestnika wypraw pojawi się nowy akapit. Przed wami:
Agnieszkowe uwagi:
Nie mam nic do zarzucenia, wszystko in plus od jedzenia po obsługę. Dobrze, że dałam się namówić na suma ;)
Plusy:
Jedzenie, smaki, pomysł
Obsługa
Oryginalność i styl
Minusy:
Niektóre smaki "tylko" średnie
Werdykt osobisty:
Ciężko podsumować coś, co jest na tyle spójne i poukładane. Warto samemu tam wpaść i zobaczyć, warto wziąć szmulę albo znajomych, warto to spróbować, warto to obczaić. To jest lokal, którym możemy się w Polsce śmiało chwalić. Naprawdę wysoki poziom.
P.S. Jeśli Agnieszce smakowało bez uwag to znaczy, że jest blisko ideału. Wiecie jak czasami ciężko szmulom dogodzić, tu się udało ;)
Etykiety:
aktorzy,
Bollywood,
curry,
egzotyczne smaki,
gwiazdy,
hinduska kuchnia,
Indie,
jedzenie,
kolacja,
mięso,
obiad,
sum,
wieprzowina
Lokalizacja:
Panieńska 20, 70-535 Szczecin, Polska
wtorek, 21 marca 2017
Szczecińskie mięcho - czyli o jedzeniu na wypasie.
Część z Was na pewno ma jakieś swoje ulubione miejsce, lokal, do którego wchodzicie i czujecie się w nim po prostu dobrze. Ja dzisiaj opiszę wrażenia jakie mam w jednym z moich ulubionych lokali. Jego niepowtarzalny klimat ciągle i nieustannie mnie zaprasza.
Jeremy Clarkson (ten wysoki ze starego TopGear), w jednym z odcinków Grand Tour stwierdził, że kocha Alfę Romeo nie za to, że jest idealna, a właśnie za to że idealną nie jest. Ma ciągle jakieś drobne wady i niedociągnięcia, ale samochodem jest świetnym i niepowtarzalnym.
Dla mnie taką Alfą Romeo szczecińskiej gastronomii jest Evil Steakhouse. Odwiedziłem go ostatnio ze szmulą - Agnieszką, która najprawdopodobniej jeszcze w kilku wpisach wystąpi jako gość ;)
Zacznę od tego jak samo miejsce wygląda z zewnątrz. Mój dobry przyjaciel na pytanie czy idziemy na steki zapytał się mnie czy chodzi mi o tę "budę z kebabami" i faktycznie z zewnątrz tak się prezentuje. Aktualnie front trochę się zmienił, ciągle jednak nie jest najlepiej. Szyby szpecą całość. Fakt jest jednak jeden - jak wejdziesz do środka to szybko zmienisz zdanie. Do "budy z kebabami" temu miejscu zdecydowanie daleko i to zdecydowanie pod każdym względem.
To, co najpierw się rzuca w oczy i niektórych na początku wprowadza w konsternację, to drewniany bar i hokery, a za plecami gości porozstawiane butelki z napojami. Można odnieść wyrażenie, że to przejściowe ustawienie. Powód jest jednak inny - tutaj sami wybieramy co pijemy, nie musimy nikogo pytać/ prosić - bierzesz i pijesz. Miły sposób na rozluźnienie atmosfery na samym wstępie.
W głębi znajdziemy zaledwie 4 stoliki, nic ponad to. Ściany przystrojone w obrazy i pamiątki po niektórych gościach, do tego telewizor, na którym puszczają filmiki z tego, jak przygotowywane są potrawy w tym miejscu - świetny zabieg, od patrzenia aż chce się jeść. Zawsze możemy usiąść przy barze - będziemy widzieli "na żywo" proces gotowania.
I tym sposobem dochodzimy do najważniejszego - co my tu właściwie możemy zjeść?
Karta była zmieniana kilkukrotnie, zresztą sam właściciel zmian się nie boi i stara się je wprowadzać z głową. Faktem jest, że sam lokal kiedyś był na Gumieńcach, później przeniósł się na Wojska Polskiego. Przez długi czas opierał się na pizzy, miał nawet niezłe makarony, ale dopiero steki były prawdziwym strzałem w dziesiątkę. Aktualne menu jest krótkie, proste i przejrzyste, a sama obsługa zawsze z chęcią doradzi lub poinformuje jakie mięso jest dostępne.
Do tej pory trochę ubolewam, bo mieli świetne makarony, z których zrezygnowali. Wszystko zostało ustawione pod steki, w karcie jest pierś z kurczaka, tuńczyk, kilka rodzajów wołowiny, sałatki, lasagne, kiełbaski chorizo, chilli con carne, no i tatar z siekanej na miejscu polędwicy.
Nie jestem przekonany, co do tych wszystkich zmian. Do jednego jestem przekonany jednak w 100%. Steki z wołowiny będące porządnym kawałem czerwonego mięsa jest zawsze spoko opcją. Świeżo grillowane mięso w ziołach, podawane na gorącym talerzu wyłożonym cebulą, do tego pieczone ziemniaczki i sałatka ze świeżych warzyw. Tutaj jednak jedno muszę zaznaczyć - za taką przyjemność przyjdzie Wam zapłacić od 60 zł w górę. Za porządny kawałek polędwicy stówka pęknie bez mrugnięcia okiem.
Zdecydowanie polecam stek z tuńczyka, ja się zakochałem, piękny płat ryby z dodatkiem soli morskiej i sałatką grecką do tego - sama ryba rozpływa się w ustach. Czegoś takiego nigdzie indziej w Szczecinie nie znajdziecie!
Obiecałem Agnieszce, że wspomnę o tatarze. Tutaj niestety nie obejdzie się bez krytyki - za gruba sól, za gruby pieprz, jednak sama kompozycja podana w bardzo ładny sposób. Niestety, nie mamy zbytnio kontroli nad tym, co się dzieje na talerzu i z ładnej kompozycji może wyjść twór, któremu bliżej będzie do wymiocin niż do tatara. Jedno jest jednak niepodważalne - mięso jest boskie!
Chciałbym pod koniec zaznaczyć jedną rzecz - jak przyjdziecie tam i traficie na właściciela to zobaczycie jak bardzo on się postarał o to, co tam jest. Ten lokal prezentuje jego trud i lata pracy. Facet jest mega sympatyczny, rozmowny i otwarty, do tego wytrwały no i nie boi się ryzykować. Super sprawą jest to, że lokal często stara się brać udział w szczecińskich przedsięwzięciach, sponsoruje też kilku Berserkerów - jest to szczecińska miejscówka nie tylko dzięki lokalizacji.
Plusy:
Najlepsze steki w mieście
Stek z tuńczyka
Krótka, zwięzła karta
WOŁOWINA
Swobodny klimat
Minusy:
Bardzo drogo jak dla przeciętnego Szczecinianina
"ładny tatar" + widelec = "brzydki tatar"
Mało miejsc siedzących
Front lokalu nie zachęca do sprawdzenia
Werdykt osobisty:
Zabrałem tam szmulę, zabrałem siostrę i szwagra, zabrałem większość przyjaciół - z czystym sumieniem polecam. Hajs zawsze można zarobić, a raz na jakiś czas warto wpaść do Evila. Ja kocham, wy też możecie ;)
Jeremy Clarkson (ten wysoki ze starego TopGear), w jednym z odcinków Grand Tour stwierdził, że kocha Alfę Romeo nie za to, że jest idealna, a właśnie za to że idealną nie jest. Ma ciągle jakieś drobne wady i niedociągnięcia, ale samochodem jest świetnym i niepowtarzalnym.
Dla mnie taką Alfą Romeo szczecińskiej gastronomii jest Evil Steakhouse. Odwiedziłem go ostatnio ze szmulą - Agnieszką, która najprawdopodobniej jeszcze w kilku wpisach wystąpi jako gość ;)
Zacznę od tego jak samo miejsce wygląda z zewnątrz. Mój dobry przyjaciel na pytanie czy idziemy na steki zapytał się mnie czy chodzi mi o tę "budę z kebabami" i faktycznie z zewnątrz tak się prezentuje. Aktualnie front trochę się zmienił, ciągle jednak nie jest najlepiej. Szyby szpecą całość. Fakt jest jednak jeden - jak wejdziesz do środka to szybko zmienisz zdanie. Do "budy z kebabami" temu miejscu zdecydowanie daleko i to zdecydowanie pod każdym względem.
To, co najpierw się rzuca w oczy i niektórych na początku wprowadza w konsternację, to drewniany bar i hokery, a za plecami gości porozstawiane butelki z napojami. Można odnieść wyrażenie, że to przejściowe ustawienie. Powód jest jednak inny - tutaj sami wybieramy co pijemy, nie musimy nikogo pytać/ prosić - bierzesz i pijesz. Miły sposób na rozluźnienie atmosfery na samym wstępie.
W głębi znajdziemy zaledwie 4 stoliki, nic ponad to. Ściany przystrojone w obrazy i pamiątki po niektórych gościach, do tego telewizor, na którym puszczają filmiki z tego, jak przygotowywane są potrawy w tym miejscu - świetny zabieg, od patrzenia aż chce się jeść. Zawsze możemy usiąść przy barze - będziemy widzieli "na żywo" proces gotowania.
I tym sposobem dochodzimy do najważniejszego - co my tu właściwie możemy zjeść?
Karta była zmieniana kilkukrotnie, zresztą sam właściciel zmian się nie boi i stara się je wprowadzać z głową. Faktem jest, że sam lokal kiedyś był na Gumieńcach, później przeniósł się na Wojska Polskiego. Przez długi czas opierał się na pizzy, miał nawet niezłe makarony, ale dopiero steki były prawdziwym strzałem w dziesiątkę. Aktualne menu jest krótkie, proste i przejrzyste, a sama obsługa zawsze z chęcią doradzi lub poinformuje jakie mięso jest dostępne.
Do tej pory trochę ubolewam, bo mieli świetne makarony, z których zrezygnowali. Wszystko zostało ustawione pod steki, w karcie jest pierś z kurczaka, tuńczyk, kilka rodzajów wołowiny, sałatki, lasagne, kiełbaski chorizo, chilli con carne, no i tatar z siekanej na miejscu polędwicy.
Nie jestem przekonany, co do tych wszystkich zmian. Do jednego jestem przekonany jednak w 100%. Steki z wołowiny będące porządnym kawałem czerwonego mięsa jest zawsze spoko opcją. Świeżo grillowane mięso w ziołach, podawane na gorącym talerzu wyłożonym cebulą, do tego pieczone ziemniaczki i sałatka ze świeżych warzyw. Tutaj jednak jedno muszę zaznaczyć - za taką przyjemność przyjdzie Wam zapłacić od 60 zł w górę. Za porządny kawałek polędwicy stówka pęknie bez mrugnięcia okiem.
Zdecydowanie polecam stek z tuńczyka, ja się zakochałem, piękny płat ryby z dodatkiem soli morskiej i sałatką grecką do tego - sama ryba rozpływa się w ustach. Czegoś takiego nigdzie indziej w Szczecinie nie znajdziecie!
Obiecałem Agnieszce, że wspomnę o tatarze. Tutaj niestety nie obejdzie się bez krytyki - za gruba sól, za gruby pieprz, jednak sama kompozycja podana w bardzo ładny sposób. Niestety, nie mamy zbytnio kontroli nad tym, co się dzieje na talerzu i z ładnej kompozycji może wyjść twór, któremu bliżej będzie do wymiocin niż do tatara. Jedno jest jednak niepodważalne - mięso jest boskie!
Chciałbym pod koniec zaznaczyć jedną rzecz - jak przyjdziecie tam i traficie na właściciela to zobaczycie jak bardzo on się postarał o to, co tam jest. Ten lokal prezentuje jego trud i lata pracy. Facet jest mega sympatyczny, rozmowny i otwarty, do tego wytrwały no i nie boi się ryzykować. Super sprawą jest to, że lokal często stara się brać udział w szczecińskich przedsięwzięciach, sponsoruje też kilku Berserkerów - jest to szczecińska miejscówka nie tylko dzięki lokalizacji.
Plusy:
Najlepsze steki w mieście
Stek z tuńczyka
Krótka, zwięzła karta
WOŁOWINA
Swobodny klimat
Minusy:
Bardzo drogo jak dla przeciętnego Szczecinianina
"ładny tatar" + widelec = "brzydki tatar"
Mało miejsc siedzących
Front lokalu nie zachęca do sprawdzenia
Werdykt osobisty:
Zabrałem tam szmulę, zabrałem siostrę i szwagra, zabrałem większość przyjaciół - z czystym sumieniem polecam. Hajs zawsze można zarobić, a raz na jakiś czas warto wpaść do Evila. Ja kocham, wy też możecie ;)
Etykiety:
chili con carne,
Evil,
Evil steakhouse,
Kosmos,
lasagne,
Pionier,
steakhouse,
steki,
tuńczyk,
Wojska Polskiego,
wołowina,
zupa krem
Lokalizacja:
aleja Wojska Polskiego 4, Szczecin, Polska
sobota, 11 marca 2017
Szczecińskie nowości - lokal z pomysłem.
Czasami bywa tak, że nic się nie chce. Pędzimy przez życie nie oglądając się na boki. Ja w całym moim pośpiechu często zapominam o relaksie, a czasami nie znajduję czasu na to co naprawdę lubię - na odkrywanie.
Na szczęście staram się nie marnować nadarzających się okazji. W zeszłym tygodniu przez splot różnych niespodziewanych sytuacji, wylądowałem w miejscu, które totalnie mnie zaskoczyło. Zaskoczyło mnie prostotą, smakiem i stylem.
Przy Alei Fontann w styczniu tego roku otwarta została nowa miejscówka - Spotkanie.
Zaciągnęła mnie tam dwójka moich świeżych znajomych Mariusz i Agnieszka. Dobrze, że dałem się namówić :)
Sam lokal znajduje się w piwnicy, wystarczy zejść po kilku schodkach. Kilka rzeczy, które przykuły moją uwagę to stoły z drewnianymi blatami, gwar gości i dość mało miejsca. Jest tam całkiem ciasno, ale z drugiej strony dodaje to klimatu i ja odniosłem wrażenie, że jest przytulnie.
Co do obsługi - tutaj za wiele się nie rozpiszę. Wszystko na dobrym poziomie, miło sympatycznie i nienachalnie.
Co jedanak możemy tam zjeść? Wybór, o dziwo, bardzo prosty - kilka kanapek, kilka gofrów i kilka wafli, do tego zupa dnia i sernik pieczony na miejscu. Jest też oferta śniadaniowa. Menu to jedna strona, mały lokal to małe menu. Ceny w granicach 16 złotych za każdą pozycję, część trochę mniej, część trochę więcej.
Takich kanapek jak ze zdjęcia wydawałoby się, że można znaleźć sporo w naszym mieście. Do tej pory jestem zdziwiony dwoma faktami - to kanapki z wieprzowiną - fakt jeden. Fakt dwa - nie ma czegoś podobnego u nas w mieście. Jest to świeży pomysł na naszym gastrorynku - świnia szarpana. Samo przygotowanie mięsa zajmuje około 10-ciu godzin i polega na pieczeniu go w niskiej temperaturze. To powoduje, że mamy do czynienia z soczystą, smaczną i cholernie sycącą wieprzowiną. To nie jest przeciętny burger - to jest coś innego. W samej kanapce miałem jeszcze ich własnej receptury Coleslawa i sos BBQ. Nie przekombinowali, a ja byłem po prostu zachwycony!
Spróbowałem tam również zupy dnia, tym razem mieli brokułową - zupy zmieniają się codziennie.
Niestety, nie wcelowałem w sernik, bo mieli tak duży ruch, że nie mieli czasu upiec ciasta. To z kolei uświadomiło mi jeszcze jedną ważną rzecz. W tym lokalu postawiono na prostotę, dzięki czemu wszystko jest świeże i łatwe do przygotowania.
Martwię się jednak o ten lokal, na rynku są niecałe 3 miesiące. Krótko, ale ja mam nadzieję, że jakość nie zacznie spadać. Widziałem przypadki, że po kilku pierwszych miesiącach miejscówki podupadały na jakości i nigdy nie wracały na poprzedni poziom. Dlatego będę z przyjemnością sprawdzał jak im idzie jego trzymanie :)
Plusy:
Prosto
Przytulnie
Smacznie
Świeżo
Minusy:
Ciasnawo
Werdykt osobisty:
O dziwo, w krótkim menu każdy znajdzie coś dla siebie. Ja do tej pory jestem pod niemałym wrażeniem. Jest to świetny przykład tego, że nasze miasto przestaje być nijakie gastronomicznie. Cieszę się niezmiernie, że się rozwijamy. Oby więcej takich lokali w mieście!
Byłem tam z koluniem i szmulą, śmiało zabierajcie tam swoich - nie będą zawiedzeni! Jest smacznie, nienachalnie i nieskomplikowanie. Zdecydowanie polecam!
Na szczęście staram się nie marnować nadarzających się okazji. W zeszłym tygodniu przez splot różnych niespodziewanych sytuacji, wylądowałem w miejscu, które totalnie mnie zaskoczyło. Zaskoczyło mnie prostotą, smakiem i stylem.
Przy Alei Fontann w styczniu tego roku otwarta została nowa miejscówka - Spotkanie.
Zaciągnęła mnie tam dwójka moich świeżych znajomych Mariusz i Agnieszka. Dobrze, że dałem się namówić :)
Sam lokal znajduje się w piwnicy, wystarczy zejść po kilku schodkach. Kilka rzeczy, które przykuły moją uwagę to stoły z drewnianymi blatami, gwar gości i dość mało miejsca. Jest tam całkiem ciasno, ale z drugiej strony dodaje to klimatu i ja odniosłem wrażenie, że jest przytulnie.
Co do obsługi - tutaj za wiele się nie rozpiszę. Wszystko na dobrym poziomie, miło sympatycznie i nienachalnie.
Co jedanak możemy tam zjeść? Wybór, o dziwo, bardzo prosty - kilka kanapek, kilka gofrów i kilka wafli, do tego zupa dnia i sernik pieczony na miejscu. Jest też oferta śniadaniowa. Menu to jedna strona, mały lokal to małe menu. Ceny w granicach 16 złotych za każdą pozycję, część trochę mniej, część trochę więcej.
Takich kanapek jak ze zdjęcia wydawałoby się, że można znaleźć sporo w naszym mieście. Do tej pory jestem zdziwiony dwoma faktami - to kanapki z wieprzowiną - fakt jeden. Fakt dwa - nie ma czegoś podobnego u nas w mieście. Jest to świeży pomysł na naszym gastrorynku - świnia szarpana. Samo przygotowanie mięsa zajmuje około 10-ciu godzin i polega na pieczeniu go w niskiej temperaturze. To powoduje, że mamy do czynienia z soczystą, smaczną i cholernie sycącą wieprzowiną. To nie jest przeciętny burger - to jest coś innego. W samej kanapce miałem jeszcze ich własnej receptury Coleslawa i sos BBQ. Nie przekombinowali, a ja byłem po prostu zachwycony!
Spróbowałem tam również zupy dnia, tym razem mieli brokułową - zupy zmieniają się codziennie.
Niestety, nie wcelowałem w sernik, bo mieli tak duży ruch, że nie mieli czasu upiec ciasta. To z kolei uświadomiło mi jeszcze jedną ważną rzecz. W tym lokalu postawiono na prostotę, dzięki czemu wszystko jest świeże i łatwe do przygotowania.
Martwię się jednak o ten lokal, na rynku są niecałe 3 miesiące. Krótko, ale ja mam nadzieję, że jakość nie zacznie spadać. Widziałem przypadki, że po kilku pierwszych miesiącach miejscówki podupadały na jakości i nigdy nie wracały na poprzedni poziom. Dlatego będę z przyjemnością sprawdzał jak im idzie jego trzymanie :)
Plusy:
Prosto
Przytulnie
Smacznie
Świeżo
Minusy:
Ciasnawo
Werdykt osobisty:
O dziwo, w krótkim menu każdy znajdzie coś dla siebie. Ja do tej pory jestem pod niemałym wrażeniem. Jest to świetny przykład tego, że nasze miasto przestaje być nijakie gastronomicznie. Cieszę się niezmiernie, że się rozwijamy. Oby więcej takich lokali w mieście!
Byłem tam z koluniem i szmulą, śmiało zabierajcie tam swoich - nie będą zawiedzeni! Jest smacznie, nienachalnie i nieskomplikowanie. Zdecydowanie polecam!
Etykiety:
Aleja Fontann,
herbata,
jedzenie,
kanapki,
kawa,
restauracja,
Spotkanie,
szarpana wiepzowina,
Szczecin,
śniadania,
świnia
Lokalizacja:
aleja Papieża Jana Pawła II 45, Szczecin, Polska
poniedziałek, 27 lutego 2017
Szczecińska hipsteriada - czyli o bułkach z dziurką słów kilka.
Bajgel - ot bułka z dziurką, czym się tu zachwycać? Takie pytanie odbijało mi się w głowie dość długo - często o tym wymyśle słyszałem, jakimś cudem zawsze było mi nie po drodze, żeby ich spróbować.
Nie wiedziałem, że ten przysmak ma tak ciekawą historię. Otóż akcja dzieje się w czasach kiedy polscy przywódcy byli znani ze swoich czynów, a nie słów. Jeden z nich - Jan III Sobieski oprócz skopania Turków pod Wiedniem, potrafił także znakomicie jeździć konno. W uznaniu za umiejętności jeździeckie (nazwa bajgla pochodzi od strzemiona) jak i też za historyczne zwycięstwo przywieźli naszemu królowi ten przysmak w podzięce. Kilkaset lat minęło, a bajgel wędrował po świecie.
Jak większość z nas wie - Polak wszędzie znajdzie swoje miejsce. Paru znalazło je w Stanach, a że my z pustymi rękami nie lubimy w gości jeździć zawieźliśmy im nasz przysmak. Tak właśnie bajgle trafiły za ocean i zostały na dobre. Są strasznie popularne w Nowym Jorku - podobno najczęstsze rany cięte zgłaszane na pogotowiu w weekendy to wynik nieostrożnego cięcia bajgli.
Fajnie, że ktoś się zdecydował przywrócić ten przysmak w naszym mieście.
Całą historię, krok po kroku możecie przeczytać w środku bardzo ciekawej miejscówki - Bajgle Króla Jana.
W ostatni weekend zaprosili mnie tam znajomi. Wojtuniuniu i jego Graża - czyli Wojtek i Justyna. Serdeczne pozdrowienia kochani ;)
Wpadłem tam przed umówioną porą i byłem strasznie zdziwiony. Wiem, że nie jestem piękny ale nie sądziłem, że wprowadzę taką konsternację wśród obsługi. Okazuje się, że jeśli wejdziesz tam i usiądziesz jak u siebie to obsługa będzie potrzebowała około 10 minut na rozmowy o tym kim jesteś, dodatkowo będą wymieniać spojrzenia jakbyś był kimś ważnym. Miło, aczkolwiek lepiej by było jakby ktoś podszedł szybciej, bez takiej bezczelnej obcinki i po prostu zapytał czy w czymś pomóc ;)
Na szczęście później było już tylko lepiej. Na zdjęciu widać Króla Jana. Sama kanapka jest z Pastrami - wędliną dojrzewającą, która całkiem tak jak bajgel poleciała za ocean i stała się hitem - dokładniej to Rumuni zabrali ze sobą tradycję robienia własnych wędlin. Wywodzi się z Turcji, a powstało przez przechowywanie sprasowanego mięsa. Receptura jest dość skomplikowana i wymaga sporo pracy. Dlatego też pewnie za bajgla wielkości dużej bułki z kilkoma plastrami tego smakołyku trzeba zapłacić 20 zł. Jedno jest pewne - ceny do "studenckich" nie należą.
Smak jest natomiast całkiem przyjemny, wszystko świeże i smaczne. Mógłbym się takimi rzeczami długo zajadać.
Samo miejsce jednak ma kilka minusów. Siedzenia są co najmniej niewygodne, a samo miejsce stara się być nowoczesne. Ta nowoczesność mi osobiście nawet by nie przeszkadzała. Gdyby nie jak to określam - festiwal hipsterów. Część obsługi to chłopaki w rurkach, z dokładnie podgolonymi bródkami, koszulami, okularami i ogólną "stylóweczką"- ba jeden nawet czapką w środku nosił, żeby lans się zgadzał.
Jak posiedziałem tam trochę, to obsługa stała się bardziej sympatyczna, no i nawet za bardzo swobodna. Od profesjonalnych miejsc oczekuje profesjonalnej obsługi, a nie ładnie ubranych fircyków, którzy zahaczają o bezczelność podczas swojej pracy. Nie wszystkim będzie to odpowiadać, a część może nawet zniechęcić. Na szczęście Pani która razem z resztą obsługiwała, była bardzo miła, nienachalna i jej należy się pochwała.
Skusiłem się na deser. Pucharek mistrzów pucharów. Ogólnie nietrafiony smak jak dla mnie. Nawet nie wiem co to do końca było, ale było za tłuste i za słone jak na deser - nie polecam.
Do plusów na pewno zaliczam to, że codziennie desery się zmieniają. No i mają naprawdę fajne napoje do wyboru. Często też urządzają tam różne eventy. Od oglądania filmów, po granie na Amidze. Fajnie, że nowoczesny lokal jest otwarty na różne inicjatywy.
Plusy:
Fajne smakołyki
Szeroki wybór kanapek
Żeńska część obsługi
Aktywności i otwartość na inicjatywy
Minusy:
Niektóre desery nietrafione
Hipsteriada nie wszystkim podpasuje
Niezamierzone zakłopotanie obsługi
Werdykt osobisty:
Bardzo smaczne, bardzo ciekawe, bardzo dobrze wykonane. Do luzu można obsługi można się przyzwyczaić, tylko trzeba być na niego gotowym. Zdecydowanie polecam - dawno tak smacznie i świeżo na Szczecinie nie jadłem. Miałem tam zabrać szmule ale nie wyszło, wy swoje zabierajcie śmiało. Jest nawet półka z grami towarzyskimi dla śmiałków, żeby przełamywać pierwsze lody ;)
Szkoda tylko, że to kolejny lokal, który stara się być jak najlepszy/ najnowocześniejszy - a rozjeżdża się na detalach.
wtorek, 21 lutego 2017
Szczeciński klon? Czyli o tym jak kopiowanie może być fajne.
Czasami bywa tak, że jakiś pomysł się uda. Nowe miejscówki będą pojawiać się jak grzyby po deszczu. Swego czasu w Szczecinie był prawdziwy boom na pizzerie. Nowe miejsca/ lokale powstawały w mieście, jakby to był złoty interes. Jak kariera większości się skończyła - wszyscy wiemy.
Pizzeria Pepperoni to przykład dobrej jakości, która rozrosła się po mieście. Mamy kilka ich lokali w Szczecinie. Całkiem spoko jedzenie i w całkiem spoko ilości. Nie o nich dzisiaj będę pisał, a o ich klonie, takim trochę bracie bliźniaku.
Toni Pepperoni - to miejsce otwarte kilka lat temu na nowym osiedlu na Pomorzanach.
Byłem tam kilka tygodni po otwarciu. Jedzenie było smaczne, porcje duże, a menu podejrzanie znane. Fakt jest taki, że ono jest niemal identyczne. Z tego co wiem, lokal otworzył jeden z byłych pracowników Pepperoni i po prostu skopiował to, co znał.
Jak mu to wyszło? Czy klonowanie jest fajne?
Ja osobiście byłem zdziwiony - tam jest naprawdę smacznie, w niektórych przypadkach smaczniej niż w "starszym bracie". Samo menu jest prawie identyczne, różni się kilkoma, bodajże trzema, pozycjami w od oryginału. Cenowo nie ma tragedii - za giganty zapłacisz do 36 zł, a dania główne, sałatki, makarony to koszt ok. 20 złotych.
Ważna jest jedna rzecz - każda pizza jest wypchana po brzegi dodatkami i to się nie zmieniło od dawna.
Ważna jest jedna rzecz - każda pizza jest wypchana po brzegi dodatkami i to się nie zmieniło od dawna.
To, co najbardziej lubię w Toni to fakt, że jest moim zamówieniowym pewniakiem. Do zamówień online najczęściej korzystam z pyszne.pl - z tego co wiem ten portal kroi restauracje tam zamieszczone, więc są różne dziwne dopłaty za dowóz lub ceny różnią się w porównaniu do zamówień telefonicznych/ na miejscu. Wiem, że zdzierają dodatkowy hajs z restauracji, ale jest to wygodny sposób na zamawianie.
Zamawiam i wiem, że wszystko przyjedzie w miarę szybko, świeże i ciepłe. Nie zdarzyło mi się też ani razu, żeby się spóźnili, albo żeby nie było smacznie. Na zdjęciu widać dużą pizze mięsną - jeśli chodzi o placki z ciastem to mój ulubiony.
Na miejscu dawno nie byłem, więc nie wiem jak z obsługą i innymi elementami. Wiem jednak jedno, że dania główne, makarony i sałatki mają naprawdę spoko - takie solidne 4 na 5.
Plusy:
Szybka i pewna dostawa
Dobry stosunek ceny do jakości
Minusy:
Nie wszędzie można ich zamówić ;)
Ziemniaki do Zapiecka Toniego to jednak mrożonka
"Seryjna produkcja" makaronów i dań z pieca
Werdykt osobisty:
Mimo tego, że czasami czuć, że dania z pieca i makarony to masówka, to z chęcią stamtąd zamawiam, bo mogę liczyć na coś co jest strasznie ważne przy zamawianiu jedzenia - nie będę czekał za długo. Pizze to na pewno pierwsza piątka Szczecina. Szmule z mojej pracy były zadowolone pizzą, więc możecie śmiało ze swoimi zamówienie zrobić. Na miejsce też można wpaść - tylko zaznaczam, że nie ma tam zbyt dużo przestrzeni!
Takich klonów w Polsce potrzebujemy więcej :)
A wy jakich pewniaków macie? Skąd najczęściej zamawiacie?
Etykiety:
jedzenie,
makarony,
pizza,
restauracja,
sałatki,
Szczecin,
Toni Pepperoni,
włoskie jedzenie
piątek, 17 lutego 2017
Szczeciński Klasyk.
Miałem pewien układ moich wpisów. Starałem się najpierw napisać jakąś ciekawostkę/ informację na temat miejsca/ lokalu którego jedzenie komentuje. Tym razem będzie jednak inaczej.
Czasami się zastanawiałem - kto to zapoczątkował. Komu taki szatański pomysł wpadł do głowy. Miałem kilka typów. Podejrzewałem Krzysztofa Jeżynę, myślałem że to może Fred ze swoim ziomeczkiem Gruchą przed jak się okazało ich ostatnim wyjazdem do Warszawy. Chciałem zapytać autora słynnych słów "ale urwał" - niestety ani on ani "Młode wilki" nic nie wiedzieli na ten temat.
Ja stwierdziłem, że twórcą był najprawdopodobniej jakiś student/ imprezowicz. Na bank impreza w Pinokiu lub jakimś innym klubie była gruba. Ktoś - pewnie wykończony do granic możliwości - zamówił hamburgera w bułce z frytkami zamiast surówek i tak się zaczęło. Ja sam pamiętam jak 10 lat temu właśnie w ten sposób zamawiałem ten wytwór kulinarny. Ten ktoś wpłynął na gastronomiczny Szczecin.
Tak powstał Frytburger - bo o jego pochodzeniu tutaj teoretyzuje - przyjął się w zasadzie tylko u nas. Nie widziałem go nigdzie indziej, w żadnym innym polskim mieście. Dlatego sądzę, że należy mu się to miano - to jest współczesny Szczeciński Klasyk!
Faktem jest, że trochę ten produkt ewoluował i teraz są dostępne dwie wariacje - frytkebab i frytki w bułce. Takie rzeczy tylko w Szczecinie.
Sam Frytburger jest na tyle popularny, że do tej pory jest dostępny w Bar Rabie. Swoją drogą sam lokal obchodzi w tym roku 25-cio lecie. Ja osobiście uwielbiam frytburgera z Raba, Świetne sosy, suchy do granic możliwości kotlet, mega frytki. Na zdjęciu widać opcję "na wynos z podwójnym kotletem"
Sam Bar Rab nie zmienił się od lat. Słyszałem, że podobno był zamknięty tylko zanim go otworzyli. Jakimś cudem tam zawsze są kolejki, o każdej porze. W nocy to jest tam chyba największy ruch - pełno osób, które są spragnione kebaba lub burgera w dowolnej postaci. Studenci i nie tylko - chodzą tam wszyscy.
Jedno co mnie zadziwia - jakimś cudem jest tam bardzo tanio. Zjesz tam dużo i smacznie, a nie wydasz więcej niż 10 zł! To jest spore osiągnięcie jak na szczecińskie warunki. Fakt - jakość może pozostawiać sporo do życzenia i lokal nie jest "cichym i przytulnym miejscem". Nie o to tu jednak chodzi - tu ma być szybko i smacznie, i tak na pewno jest.
Plusy:
Bardzo tanio
Od kilkunastu lat ten sam niepowtarzalny smak
Smaczne mięso
Minusy:
Kolejki
Dużo ludzi
Wygląd miejscówki
Werdykt osobisty:
Można tam iść z każdym. Jeśli jednak znacie jakąś szmule która nie była/ nie zna Raba to nie szmula - tylko pewnie dziewczyna z innego miasta :P
Ogólnie to raz na jakiś czas uwielbiam tam wpadać, nic tak nie smakuje jak Szczeciński Klasyk i tego będę się trzymał ;)
Oczywiście zaznaczam, że Frytburger dostępny też jest w innych miejsówkach i każda ma swój sposób/ urok/ styl. Jak dla mnie Rab ma najlepsze Frytburgery w mieście.
Czasami się zastanawiałem - kto to zapoczątkował. Komu taki szatański pomysł wpadł do głowy. Miałem kilka typów. Podejrzewałem Krzysztofa Jeżynę, myślałem że to może Fred ze swoim ziomeczkiem Gruchą przed jak się okazało ich ostatnim wyjazdem do Warszawy. Chciałem zapytać autora słynnych słów "ale urwał" - niestety ani on ani "Młode wilki" nic nie wiedzieli na ten temat.
Ja stwierdziłem, że twórcą był najprawdopodobniej jakiś student/ imprezowicz. Na bank impreza w Pinokiu lub jakimś innym klubie była gruba. Ktoś - pewnie wykończony do granic możliwości - zamówił hamburgera w bułce z frytkami zamiast surówek i tak się zaczęło. Ja sam pamiętam jak 10 lat temu właśnie w ten sposób zamawiałem ten wytwór kulinarny. Ten ktoś wpłynął na gastronomiczny Szczecin.
Tak powstał Frytburger - bo o jego pochodzeniu tutaj teoretyzuje - przyjął się w zasadzie tylko u nas. Nie widziałem go nigdzie indziej, w żadnym innym polskim mieście. Dlatego sądzę, że należy mu się to miano - to jest współczesny Szczeciński Klasyk!
Faktem jest, że trochę ten produkt ewoluował i teraz są dostępne dwie wariacje - frytkebab i frytki w bułce. Takie rzeczy tylko w Szczecinie.
Sam Frytburger jest na tyle popularny, że do tej pory jest dostępny w Bar Rabie. Swoją drogą sam lokal obchodzi w tym roku 25-cio lecie. Ja osobiście uwielbiam frytburgera z Raba, Świetne sosy, suchy do granic możliwości kotlet, mega frytki. Na zdjęciu widać opcję "na wynos z podwójnym kotletem"
Sam Bar Rab nie zmienił się od lat. Słyszałem, że podobno był zamknięty tylko zanim go otworzyli. Jakimś cudem tam zawsze są kolejki, o każdej porze. W nocy to jest tam chyba największy ruch - pełno osób, które są spragnione kebaba lub burgera w dowolnej postaci. Studenci i nie tylko - chodzą tam wszyscy.
Jedno co mnie zadziwia - jakimś cudem jest tam bardzo tanio. Zjesz tam dużo i smacznie, a nie wydasz więcej niż 10 zł! To jest spore osiągnięcie jak na szczecińskie warunki. Fakt - jakość może pozostawiać sporo do życzenia i lokal nie jest "cichym i przytulnym miejscem". Nie o to tu jednak chodzi - tu ma być szybko i smacznie, i tak na pewno jest.
Plusy:
Bardzo tanio
Od kilkunastu lat ten sam niepowtarzalny smak
Smaczne mięso
Minusy:
Kolejki
Dużo ludzi
Wygląd miejscówki
Werdykt osobisty:
Można tam iść z każdym. Jeśli jednak znacie jakąś szmule która nie była/ nie zna Raba to nie szmula - tylko pewnie dziewczyna z innego miasta :P
Ogólnie to raz na jakiś czas uwielbiam tam wpadać, nic tak nie smakuje jak Szczeciński Klasyk i tego będę się trzymał ;)
Oczywiście zaznaczam, że Frytburger dostępny też jest w innych miejsówkach i każda ma swój sposób/ urok/ styl. Jak dla mnie Rab ma najlepsze Frytburgery w mieście.
Lokalizacja:
Bolesława Krzywoustego 11, Szczecin, Polska
Subskrybuj:
Posty (Atom)